Jak wiadomo, nie każdy pisarz ma to szczęście, żeby z punktu oczarować uznanego wydawcę. Jeśli nie jest posiadaczem znanego nazwiska i nie ma też znajomości, może w ogóle mu się nie udać zainteresowanie kogoś swoją osobą. Jego tekst może być nawet genialny, co z tego jednak, gdy nikt w redakcji go nie przeczyta? A co, jeśli na domiar złego nie jest geniuszem, a po prostu zwykłym pisarzem?
Pozostają wydawnictwa „ze współfinansowaniem”. Za odpowiednią sumę można ujrzeć swe dzieło w druku i przeżyć chwilę ułudy. Wielu autorów korzysta z tej możliwości. Taka namiastka szczęścia jest dla nich bardzo cenna. Nie rozumiem więc, czemu pisarze, którym „się udało” często usiłują przekłuć tę bańkę mydlaną złośliwymi komentarzami i niby to życzliwymi radami.
Padają pogardliwe słowa o „gównianych wydawnictwach”, deklaracje typu „to już wolałbym w ogóle nie publikować” i stwierdzenia, mogące wpędzić takiego drobnego literata w depresję, ukazują mu bowiem jego nicość i całkowity brak perspektyw. Często się zastanawiam: po co oni to robią?
Ze strachu, że ktoś zajmie ich uprzywilejowane miejsce? To bardzo mało prawdopodobne, nie ma się czego bać. Z zazdrości? czego mogliby zazdrościć komuś, kto pakuje kupę forsy, najczęściej pożyczonej, w kilkaset byle jak oprawionych egzemplarzy i jest znany tylko wśród znajomych? To raczej bezinteresowna, małpia złośliwość, chęć dokopania komuś, kto ośmiela się pisać, choć nie ma „pleców” ani „nazwiska”. Innego powodu nie widzę.
I wreszcie pada wzgardliwe określenie „grafoman”. Ciekawie brzmi w ustach ludzi, którzy najczęściej nie czytali nic z twórczości tak określanych pisarzy wydających własnym sumptem.
Jednak to słowo samo w sobie obraźliwe nie jest. Zgodnie z etymologią oznacza człowieka lubiącego pisać i czerpiącego z tego przyjemność. Tak jak ja. Koryfeuszem raczej nie będę, więc zapewne jestem grafomanką.
Dziwi mnie zajadłość, z jaką niektórzy „wielcy’ atakują drobne piszące mróweczki. To, ze starają się im za wszelką cenę wyperswadować chęć wzlecenia na Parnas. Ja sama pewnie nigdy nie doświadczę możliwości wydawania swych książek w markowym wydawnictwie, ale gdyby tak się jednak stało, to mam szczerą nadzieję, ze nigdy nie będę taką zmorą dla innych.
Nawet gdy ich twórczość mi „nie podejdzie”.